Dziś przypada 37 rocznica rozruchów antyromskich, zwanych pogromem oświęcimskim. Wydarzenia z 21-22 października 1981r.
Dziś przypada 37 rocznica rozruchów antyromskich, zwanych pogromem oświęcimskim. Wydarzenia z 21-22 października 1981r ciągle stanowią białą plamę w naszej najnowszej historii. Spowija je mgła przemilczenia, zapomnienia, niedomówień. Stanowią jeden z najbardziej wstydliwych rozdziałów, jakie miały miejsce w Polsce po II wojnie światowej, dotyczących relacji społeczności większościowej z mniejszością romską.
37 lat temu błahy z pozoru incydent, podczas którego doszło do bójki Roma z Polakiem, przerodził się szybko w regularny pogrom. Na pierwszy rzut oka, nic nie wskazywało, że może dojść do aktów brutalności i bandytyzmu na taką skalę. Romowie żyli z swoimi polskimi sąsiadami w względnie dobrych relacjach. Zwłaszcza dzieci i młodzież utrzymywała między sobą bliskie relacje, kolegowali się, a nawet przyjaźnili. Wśród osób dorosłych i starszych utrzymywał się dystans, niemniej na przestrzeni blisko 20 lat stałej obecności Romów w mieście, wzajemne relacje były poprawne, pozbawione konfliktów i sporów. Nie panowała co prawda sielanka, jednak w najczarniejszych wizjach, nie można było przewidzieć, że zwykła awantura, może przeobrazić w prawdziwy lincz, przypominający żywcem obrazy z amerykańskiego południa, w okresie panowania segregacji rasowej.
Co takiego stało się 37 lat temu? Jak już wspominałem zaczęło się od zwykłej burdy, sprzeczki, jakich wszędzie pełno wśród młodych ludzi, pełnych emocji, ambicji, buzujących hormonów. Romowie twierdza, że to romski chłopak został pobity, Polacy, że było odwrotnie. Niezależnie od tego, kto był winien, jedno można przyjąć za pewnik. Gdyby uczestnikami mordobicia było dwóch przedstawicieli społeczności większościowej, to skończyłoby się na zadrapaniach, siniakach, w najgorszym wypadku złamaniu nosa i nie byłoby reperkusji nazajutrz. Pech polegał na tym, że w „bitce” wziął udział Rom. To sprawiło, że spokojni na co dzień mieszkańcy sennego miasta, utracili na chwilę zdolność racjonalnej oceny rzeczywistości, doznali 24-godzinnego zaćmienia umysłów. Zareagowali w sposób niewspółmierny do zaistniałej sytuacji. Mordercze instynkty i żądza krwi wzięły górę nad rozsądkiem oraz normami kulturowymi i moralnymi.
W Oświęcimiu pogrom uzyskał swoiste ramy organizacyjne w postaci zawiązania przez tłum „Komitetu na rzecz wypędzenia Cyganów”.Obrazu grozy dodatkowo nadaje sytuacja, w której z haniebnym, rasistowskim komitetem dialog podejmują ówcześni przedstawiciele władzy stojącymi na straży prawa i bezpieczeństwa.
To wręcz niewyobrażalne, ale komitet został potraktowany, jako równoprawny partner dialogu na linii władza – społeczeństwo lokalne, a Romowie stali się przedmiotem dyskusji, niczym „podludzie”, z którymi zdaniem nikt się nie liczy. Jednocześnie postawę ówczesnych władz i milicji można określić, jako ambiwalentną, gdyż oprócz tego, że pertraktowała z potencjalnymi mordercami, którzy chcieli ostatecznie zlikwidować „problem romski” w mieście, to z drugiej strony tylko zdecydowana postawa milicji pozwoliła zapobiec tragedii. W efekcie tłum ruszył pod dom uczestnika bójki, spalono i zniszczono wiele samochodów. Cześć rodzin romskich w popłochu musiało uciekać z swoich mieszkań. Tłum ludzi z pochodniami, kamieniami, kijami, ruszył przez miasta, aby dokonać zbiorowego samosądu na Romach. Po 2 dniach walk milicji z uczestnikami pogromu, Romowie zostali ocaleni, jednak cena, jaką za to zapłacili była wielka. Władze pod presją mieszkańców Oświęcimia wypracowały swoisty „kompromis” rozwiązujący problem zamieszek antyromskich. Poprzedziło go spotkanie, do jakiego doszło miedzy przedstawicielami ówczesnych władz, milicji oraz komitetu z Wójtem romskim, który wraz z delegacją romską przybył na nie pod osłona eskorty milicji. Stronie romskiej złożono propozycje opuszczenia Oświęcimia i osiedlenia się na terenie wyznaczonego dla nich osiedla pod Bielskiem, czyli de facto zamieszkania w swoistym gettcie romskim. Z zrozumiałych względów propozycja ta została odrzucona, co konsekwencji spowodowało, ze władze złożyły propozycje nie do odrzucenia, od której Romowie nie mogli się już odwołać. W efekcie negocjacji Komitetu z władzami, w których uczestniczył również wójt Romów, (któremu przyszła rola bezwolnego uczestnika, który musiał przyjąć ostateczną decyzję władz), doszło do ugody, na mocy, której cała społeczność romska otrzymała paszporty i wyemigrowała do Szwecji, były to tzw. wilcze bilety, uprawniające do przejazdu przez granicę w jedną stronę z adnotacją, iż posiadacz nie jest obywatelem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ostatnia, najliczniejsza grupa Romów wyjechała 13 grudnia 1981 roku, w dniu wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Rozwiązanie wypracowane wówczas stało się „modelowym”, które następnie były stosowane wobec Romów w całej Polsce. Nie można również zapominać, iż pogrom w konsekwencji miał również skutki ekonomiczne, zmuszone do wyjazdu rodziny romskie, z braku czasu i możliwości, musiały, często za bezcen wyprzedawać swój majątek – meble, sprzęt elektroniczny, samochody, a nabywcami i jednocześnie beneficjentami tego procederu byli miejscowi mieszkańcy.
W ten sposób ludzie, którzy urodzili się w Polsce, których przodkowie od wielu pokoleń byli obywatelami państwa polskiego zostali przymusowo, wbrew swojej woli, pozbawieni obywatelstwa i wyrzuceni z swojej ojczyzny, tylko, dlatego, że byli Romami. Niestety świadomość o tym wydarzenia wśród społeczeństwa jest wręcz zerowa, dlatego też należy ustawicznie o tym przypominać, aby pogrom ten nigdy nie został zapomniany.
Wydarzenia w Oświęcimiu sprzed 37 lat stanowią odrażający przykład inżynierii społecznej, która problemy natury etnicznej rozwiązuje droga decyzji administracyjnej i przymusowych wysiedleń. Pogrom to lekcja nakazująca, iż władze nie powinny lekceważyć żadnych incydentów, potęgujących napięcia społeczne, gdyż ciągle w podświadomości społeczeństwa nagromadzone są ogromne pokłady stereotypów antyromskich, niechęci, strachu, braku zrozumienia, co w sytuacjach kryzysowych grozi eskalacja nienawiści.