Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Edwarda Paczkowskiego
W dniu 20 grudnia 2021 roku dotarła do nas bardzo smutna wiadomość. Odszedł ostatni Rom który przeżył Auschwitz. Edward Paczkowski – były więzień Auschwitz, KL Mittelbau-Dora, Buchenwald i Bergen- Belsen.Jego historia jest świadectwem wytrwałości, wiary i siły. Pamiętamy jak dziś jego świadectwa na spotkaniach organizowanych przez nasze Stowarzyszenie, gdzie młodzież z całego świata z niedowierzaniem wsłuchiwała się w opowieści ocalałego o jego historii. Udało się nam również stworzyć film ,,Romowie skazani na zagładę” w którym wujek Edward opowiedział swoją historię w Auschwitz – miejscu które na nowo rozdrapywało w nim wciąż żywe rany. Dzięki relacją, materiałom wideo i filmie będziemy mogli przywoływać jego historię , by ta nigdy nie została zapomniana przez następne pokolenia. Spoczywaj w pokoju wujku.
Loki Puf.
Poniżej przedstawiamy relację Edwarda Paczkowskiego która została spisana dla Romskiego Instytutu Historycznego. Urodziłem się w rodzinie romskiej. Moi rodzice Franciszek i Zofia bardzo przestrzegali naszych praw, zwyczajów i obyczajów. Ojciec był z zawodu kowalem i miał opinię dobrego rzemieślnika w Grabowie, tj. miejscowości, której mieszkaliśmy i tam też przyszedłem na świat. Równocześnie byliśmy w domu wychowywani w duchu polskim. Całe moje rodzeństwo chodziło do polskiej szkoły, a rodzice bardzo dbali o to abyśmy wynieśli przywiązanie do ziemi ojczystej. Miałem cztery siostry i brata, który był najstarszy. Stąd właśnie on szczególnie mną się opiekował. Pamiętam, że w 1936 r. rozpocząłem naukę w szkole powszechnej w Grabowie, a przed wybuchem wojny badajże w marcu 1939 r. wstąpiłem za namową brata Józefa do drużyny Organizacji Zuchów Związku Harcerstwa w mojej szkole. Pragnę tutaj powiedzieć, iż mój brat również podczas nauki szkolnej należał do ZHP, a później był członkiem kręgu starszo- harcerskiego. Dobrze pamiętam dzień wybuchu wojny, dzień był bardzo piękny, słoneczny i bardzo ciepły. Wcześnie rano obudził nas głośny warkot motorów. Okazało się, że to były nisko nad ziemią lecące w kierunku wschodnim niemieckie samoloty. Późnym popołudniem ojciec zaprzątnął konia do wozu, natomiast matka z siostrami zaczęła pakować nasz dobytek. Po mniej więcej dwóch godzinach z podążyliśmy na wrześniową tułaczkę. Jak sobie przypominam nie trwała ona długo, zaledwie kilka dni? Wkrótce miejscowość, do której dotarliśmy zajęły wojska niemieckie. Dlatego ojciec postanowił powrócić do rodzinnego Grabowa. W pierwszym okresie niemieckiej okupacji żyliśmy dość spokojnie. Władze niemieckie rzadko pojawiały się w naszej wsi. Dopiero później zaczęły się prześladowania ludności, rabowanie płodów rolnych i bicie ludzi. Jako dziesięcio czy dwunastoletni chłopiec wszystko to obserwowałem? Równocześnie mój starszy brat Józef zaczął coraz częściej znikać z domu. Widziałem, iż często spotykał się ze swoimi kolegami z kręgów harcerskich. Oczywiście wówczas nie wiedziałem, co to może oznaczać. Dopiero gdzieś wiosną 1942 r. na pewno po moich dwunastych urodzinach wdał się ze mną w rozmowę. W jej trakcie stwierdził, że jestem już dostatecznie duży i przeszedłem pewne przeszkolenie do samodzielnego życia oraz zdobyłem umiejętności obserwacyjne z organizacji zuchowej, stąd mogę się przydać w służbie dla Polski. Po tej rozmowie zaprzysiągł minie na Święty Krzyż i przykazał mi, że w żadnym przypadku i nikomu nie mogę nic powiedzieć o tym, co robiłem w Organizacji oraz kogo poznałem. Oczywiście nie wiedziałem jak ta Organizacja się nazywała (dopiero później już w więzieniu radomskim brat powiedział mi, iż to Armia Krajowa). Od tego momentu wykonywałem różne zadania, przenosiłem ukryte rozkazy i meldunki. Najczęściej polecał mi wykonanie danej roboty mój brat, ale także jego znajomi. Obserwowałem również ruch niemieckich ciężarówek, notowałam to i oddawałem przełożonym. Moja służba dla Polski trwała kilka miesięcy do lata 1942 r.. Później zostałem wraz z bratem aresztowany i w końcu po wielu przesłuchaniach w Gestapo połączonych ze strasznym biciem znaleźliśmy się w więzieniu w Radomiu. Mimo licznych szykan i tortur zdołałem wszystko wytrzymać i co najważniejszej nie złamać przysięgi złożonej bratu przed Panem Bogiem. Z końcem września 1942 r. załadowali mnie do wagonu kolejowego. Po kilkugodzinnej jeździe pociąg się zatrzymał. Z łoskotem ktoś otworzył drzwi i po chwili usłyszeliśmy głośny ryk raus!, raus!, raus! Wyskoczyłem z wagonu, jako jeden z pierwszych i od razu zostałem uderzony przez SS-manna kolbą karabinu w brzuch. Po pewnej chwili zorientowałem się, że obok uzbrojonych w karabiny niemieckich żołnierzy znajdowało się także wielu mężczyzn ubranych w dziwne pasiaste ubrania, którzy w rękach dzierżyli kije. Po chwili ogólnego zamętu wspomniani mężczyźni (później się dowiedziałem, że to więźniowie Capo) ustawili nas w piątki i w takiej kolumnie pod eskortą SS-mannów pognano nas dalej. Może po pięciu minutach stanąłem przez bramą z napisem, Arbeit macht frei i równocześnie zobaczyłem obrodzenie z drutu kolczastego. Następnie wprowadzono nas na ten ogrodzony i przez kilka godzin musieliśmy stać. Po czym kolejno podchodziliśmy do rozstawionych stołów, przy których również siedzieli mężczyźni w pasiastych ubraniach. Musiałem podać imię, nazwisko, datę i miejsce urodzenia, zawód, imiona rodziców i nazwisko panieńskie matki. Od człowieka, który to wszystko zapisał dostałem na wypisany na karteczce numer 66485, a mój brat o jeden wyższy, tj. 66486. Wówczas wspomniany człowiek powiedział nam, że jesteśmy więźniami Konzentrationslager Auschwitz. Później zaprowadzono mnie i brata do piętrowego budynku, w którego pomieszczeniach znajdowały się trzypiętrowe prycze do spania. Przez czas przebywaliśmy w tym budynku na tzw. kwarantannie. Podczas tego okresu uczono nas śpiewania niemieckich piosenek oraz urządzano różne uciążliwe ćwiczenia gimnastyczne. Pamiętam, że wtedy szczególnie często byłem bity, gdyż nie potrafiłem się szybko nauczyć po niemiecku mojego numeru więźniarskiego. Potem przychodziła mi ta praktyczna nauka języka niemieckiego bardziej sprawnie, także wkrótce mogłem się dość sprawnie porozumiewać w tym języku. Po dwóch lub trzech tygodniach dostałem przydział pracy do komanda DAW – Deutsche Ausrüstungswerke. Była wielka stolarnia, gdzie produkowano skrzynki na amunicję artyleryjską. W tym komandzie wykonywałem różne prace pomocnicze jak na przykład sortowanie sztaplowanie drewna. Praca była bardzo ciężka, ale odbywała się w pomieszczeniach zadaszonych. Późnie przeniesiono mnie do drugiego odległego o trzy kilometry obozu Birkenau. Po około dwóch tygodniach znalazłem się w obozie w Buchenwaldzie w głębi Niemiec. Po stosunkowo krótkim czasie przeniesiono mniej do obozu Dora, gdzie w sztolniach wykutych w skałach pracowałem przy produkcji części do nowej niemieckiej broni V1 i V2. Pod koniec wojny może na początku kwietnia 1945 r. podczas ewakuacji obozów koncentracyjnych dostałem się do Bergen-Belsen i tam zostałem wyzwolony. Po kilku tygodniach szczęśliwie wróciłem do mojego ukochanego rodzinnego kraju.
Na tym relację zakończono.